czwartek, 8 sierpnia 2019

Poród naturalny po cięciu cesarskim? Czy jest to możliwe? Czy warto się na to decydować? A jeśli mam wybór, to co lepsze?






Zastanawiacie się czy można urodzić naturalnie po cesarce?
Otóż można. Jeśli lekarz prowadzący ciążę nie powiedział, że są jakiekolwiek przeciwwskazania, to jak najbardziej można. Wystarczą chęci, wsparcie personelu, trochę odwagi i szczęścia. W tym poście przedstawię moje doświadczenia na temat obu porodów.


Wiele kobiet, których pierwsze dziecko przyszło na świat przez cc po prostu boi się bólu podczas sn i tego, czy dadzą radę. 
Pewnie, ja też się bałam. Ale im bliżej byłam mojego drugiego porodu, tym bardziej opuszczał mnie strach, a w jego miejsce pojawiała się ekscytacja, ciekawość i pewien luz.
Ale po kolei...


W listopadzie 2015 na świat przyszedł Antoni przez cesarskie cięcie w Instytucie Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Powód cięcia? Tachykardia u płodu. Prawdopodobnie spowodowana moim wcześniejszym przeziębienie. Lekarze pytali czy jest jakaś infekcja. Uparcie stwierdziłam, że nie, bo przecież taki mały katar to nie infekcja. Brawo ja. Ciąża zakończona cc w 36+6tc. Nie mogłam sobie tego wybaczyć. I chciała napisać o tym post już 3 lata temu. Jakoś nie mogłam. Dopiero teraz, kiedy już to sobie przetrawiłam mogę o tym otwarcie rozmawiać.
W dniu zabiegu byłam spanikowana. Zjechała się moja i Damiana rodzina. Damian jechał do nas z Warszawy.
Przed salą operacyjną była ze mną moja mama.
Lekarze i położna uśmiechnięci.
Czekałam na Damiana z nadzieją, ale niestety koło 12:00 zabrali mnie na cięcie zanim zdążył wejść. Później okazało się, że jak tylko mnie zabrali, to się pojawił.
Dostałam znieczulenie.
Dla mnie, osoby która jest związana z ruchem przez całe życie, brak czucia od pasa w dół było straszne... To, że nie mogłam ruszać stopami już mnie sparaliżowało.
Dodatkowo nie można ruszać też rękoma- w jednej wenflon z kroplówką, a na drugiej mierzą ciśnienie. Generalnie leży się tak jak Jezus wisi na krzyżu.
Mało komfortowo, prawda?
To, żeby było jeszcze zabawniej, nad Tobą wisi lampa, w której jak w lustrze odbija się to, co lekarze z Tobą robią.
Uogólniając - dużo czerwonego. I szarpią tobą jak prosiakiem.
Pewnie, dziecko przychodzi na świat bezboleśnie. Dali mi małego do twarzy na jakieś 10 sekund i zabrali do badania.
Szycie brzucha. Praktykant pyta panią doktor, czy jak będzie kolejne cięcie, to tną w tym samym miejscu, czy w innym.
Dla zainteresowanych- w tym samym.
Po zabiegu nie możesz podnosić głowy, bo będzie silnie boleć. Jak łatwo się domyśleć, nie można też wstać. Poza tym ból na to nie pozwala.
Czyli nie zaopiekujesz się sama swoim dzieckiem. Antek leżał w sali obok i dostawał mleko modyfikowane bez wcześniejszej konsultacji ze mną...
Rodzina została, żeby z nami pobyć, później zajrzała moja przyjaciółka.
W nocy przychodzi położna i mówi mi, że wstajemy.

"Serio? Ona chyba żartuje..."

Tak myślałam. Ale ona nie żartowała. Po 12 godzinach od cc jest pionizacja.
"Fantastycznie..."
Wstałam. Z wielkim bólem. Nie wiem jak dałam radę... Poszłam do łazienki i z powrotem. Do rana dziecka nie zobaczyłam. Dziewczyna z sali powiedziała, że jeśli położne nie zobaczą, że chodzę, to mi dziecka nie przyniosą.
"Jeszcze lepiej..."
O 6:00 poszłam się wykąpać, jak wróciłam łóżeczko z Antkiem już było obok mojego łóżka.
Później już bólu nie pamiętam. Liczył się tylko ON.
Ze szpitala wypuścili nas po 4 dniach.
W domu problemy z wysoką bilirubiną, laktacją, moim fatalnym samopoczuciu fizycznym. Kulminacja tych wszystkich czynników spowodowała depresję poporodową. Wtedy tego nie wiedziałam.
Teraz z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że tak było.
Niestety cięcie łaskawe dla mnie nie było.
Zazdrościłam koleżankom sn, blizna na zewnątrz się pięknie goiła, ale niestety dochodziłam do siebie za długo. Za długo jak dla mnie. Ponad miesiąc męczarni.
Wstanie z łóżka było katorgą.
Po dwóch miesiącach było jako-tako.
Do około pół roku czułam ból.
Brzuch został ze mną chyba też na jakieś pół roku.
Byłam niemal przekonana, że drugi poród będzie musiał również być zakończony cc. Tak wyczytałam w internecie.
Na szczęście później poczytałam znowu i znalazłam informację na temat vbac.
Była dla mnie szansa.



Drugie dziecko udało mi się urodzić naturalnie w Klinice Położnictwa i Perinatologii WUM w Warszawie.
Przynajmy otwarcie - poród naturalny nie jest tak lekki jak cięcie cesarskie. Sam poród wszystko później już dużo lepiej.
O 9:00 badanie i zabrali mnie na salę porodową. Z racji cukrzycy ciążowej na insulinie musiałam mieć wywoływany poród w 39+2tc. To i tak późno. Bo zwykle w takim przypadku lekarze chcą rozwiązywać ciążę w 38 tygodniu ciąży. I pewnie u mnie tak by było, gdybym najpierw w szpitalu nie trafiła na lekarza, który na ten temat ma inną opinię (albo zapomniał, że biorę insulinę), a później w szpitalu, w którym chciałam rodzić były wolne łóżka. Więc trochę się przeciągnęło. Na szczęście w tym czasie nic niepokojącego się nie działo i można było troszkę poczekać.
Na sali porodowej o 10:00 dostałam oxytocyne i znieczulenie, o które już później poprosiłam, bo żadne prysznice nie dawały rady.
Od 10:30 był ze mną Damian. I choć wcześniej żadne z nas nie chciało, żeby był przy porodzie, na wszelki wypadek w dokumentach wypełniłam, że on może być przy mnie. Więc na tej sali (która była raczej przytulnym pokojem z łóżkiem, krzesłem, sprzętem medycznym i łazienką) siedział ze mną podczas kiedy ciągle miałam podłączone KTG, co chwila badanie i wizyty przeróżnych lekarzy. Oxytocyna za bardzo nie chciała na mnie działać, więc on i rodzice, którzy pędzili z Łodzi, przez ponad 5,5 godziny sie wynudzili. Ja za to sobie spałam, a w przerwach od drzemek żartowałem z personelem.
W końcu się zaczęło, zupełnie niespodziewanie i nagle. Poród trwał 15 minut. Mały był z nami tuż przed 17:00. Wybaczcie, że zaoszczędzę wam szczegółów.
Cieszę się, że zdecydowaliśmy się na poród rodzinny. Było mi raźniej. Teraz nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.
Później kangurowanie, na którym mi bardzo zależało.
Na sali poporodowej już samodzielnie chodziłam. Mogłam wszystko w koło siebie i dziecka zrobić bez niczyjej pomocy.
Żadnego dokarmiania mlekiem modyfikowanym bez pytania mnie o zdanie.
Dziecko 24h na dobę ze mną.
Na wszystkich badaniach małego również byliśmy razem.
Bajka.
Brzuszek spadł mi momentalnie.
Karmienie też ok.
Psychika? Jakby nigdy nic. I oczywiście hormony jeszcze szalejące, bo wszytko musi wrócić do trybu sprzed ciąży, ale żadnego smutku czy załamania.





Podsumowując zdecydowanie lepiej czuje się po porodzie naturalnym. Cięcie cesarskie to jednak jest zabieg, operacja. Nie jakieś pitu pitu.
Po sn nie miałam żadnych problemów z poruszaniem się, a całkowicie ból zniknął po 10 dniach. Po miesiącu już nie pamiętam, że byłam e szpitalu. Niestety po cc trwało to o wiele dłużej, bo jakiej 3 miesiące. A jakieś sporadyczne bóle odczuwałam nawet do roku od zabiegu.
Możliwe, że po prostu ja nie najlepiej zniosłam cesarkę. Chociaż zawsze miałam wysoki próg bólu.
Po drugim porodzie jeszcze przez kilka dni myślałam sobie:
"O Boże, ja naprawdę to zrobiłam! Udało mi się!".
Przed pójściem do szpitala wielu znajomych i rodzina pytali czy muszę mieć długą cesarkę, część była wręcz przekonana, że muszę. Może musiałabym, gdyby minęło mniej czasu od pierwszej. Zawsze odpowiadałam, że chciałabym urodzić naturalnie, ale czy się uda to nie wiadomo. Różnie bywa. Dziecko może się źle ułożyć, nie będzie postępu porodu lub wynikną jakieś komplikacje przed lub w trakcie samego porodu. Cieszę się, że żaden lekarz nie przekonywał mnie, że to nie jest dobry pomysł. Nikt nawet słowem nie wspomniał o cesarce, nawet w szpitalu. Czułam się dobrze zaopiekowana. I tak szczerze, poród naturalny jest zupełnie do zniesienia. Ja to wspominam bardzo dobrze.
Oczywiście każdy organizm i każda sytuacja jest inna. Najgorzej chyba jest zacząć rodzic naturalnie, męczyć się przez wiele godzin, a i tak trzeba zrobić cięcie. 

Też się tego obawiałam, ale na szczęście się udało.
Jeśli macie jakiekolwiek pytania chętnie na nie odpowiem :)




Ev.