poniedziałek, 8 czerwca 2020

Nadeszła wreszcie pora, żeby się przyznać




Nadeszła wreszcie pora, żeby się przyznać. Przyznać się, że ja sama, jak zapewne duża część populacji, uważałam, że Thermomix jest fanaberią ludzi, którzy trochę lepiej zarabiają. A przeprosiłam się z Thermomixem dopiero jak go lepiej poznałam.
Już pisze jak to wyglądało po kolei.





Pierwszy raz TM zobaczyłam jako nastolatka w domu rodzinnym przyjaciółki. Jak zapytałam co to, to nawet nie pamiętam jaka była odpowiedź, na pewno nic mi to nie mówiło. Zapytałam do czego to służy. Usłyszałam, że on kroi, robi soki i różne dania. Z tego, co kojarzę, odpowiedziałam "AHA...". I pewnie dlatego, że trudno było mi sobie wyobrazić, że jedno urządzenie jest tak wielofunkcyjne. Generalnie była to dla mnie czarna magia. Nie chciałam więc się zagłębiać.


Drugi raz, kiedy miałam okazję zobaczyć Thermomix, to dom mojego wtedy jeszcze chłopaka, teraz męża. Użyliśmy go do wyrabiania ciasta na pizzę. No i wtedy było pierwsze WOW. Okazało się, że nie trzeba brudzić rąk, połowy kuchni, a przede wszystkim nie trzeba się męczyć przy zagniataniu ciasta. Stałam przy nim i czekałam co wyjdzie ze składników wrzuconych do jednego naczynia, po przyciśnięciu przycisku i przekręceniu jednego pokrętła. Widziałam również jak mama mojego Damiana przygotowuje sos beszamelowy. Posiadali wtedy model TM31, który już wiele lat im służył i często go używali, również do siekania warzyw na surówkę.
Ale to też jeszcze nie było "TO".


Przyszedł czas ma trzecie podejście. Było to dwa lata temu. Zafascynowana kuzynka zaserwowała Pad Thai i zaczęła pokazywać funkcje swojego nowego super cacka. Wtedy pomyślałam sobie, że to jest bajer. I tyle. Owszem, ułatwia życie, jeśli ktoś nie potrafi lub nie lub i gotować. Jego funkcje trochę mnie przytłoczyły i zniechęciły.
No co? Miało być szczerze.




I w końcu nadszedł październik 2019, kiedy to zostałam przedstawicielem handlowym Thermomix. Już pierwszego dnia na szkoleniu musiałam go przeprosić. Przeprosić, bo pochopnie oceniłam urządzenie, którego przecież tak naprawdę nie znałam. 
Dopiero na szkoleniu otworzyły mi się klapki, zostało mi wyjaśnione na czym to tak naprawdę polega. Zrozumiałam, że to nie jest kolejna zabawka w kuchni. Jest to nowoczesny sprzęt, który nie tylko ułatwia gotowanie. Jest to wybawiciel, który za ciebie miesza przy gotowaniu, żeby się nic nie przypaliło. Nie musisz stać przy garach i pilnować czasu, bo on ma zaprogramowane, ile w danym momencie przepisu ma gotować danie i po tym czasie kończy ten proces. 
Największym szokiem było dla mnie robienie masła.
Do naczynia miksującego została wlana śmietana, zostało przekręcone pokrętło i po minucie już było masło. 
Nie dowierzałam. 
Zupełnie poważnie. 
Zapytałam: "Ale jak to? To masło jest już gotowe, zrobione? To chyba jakaś część przepisu została skończona?"
Usłyszałam- "Nie... Tam w środku ze śmietany już zrobiło się masło".
Byłam w ciężkim szoku.
Po maśle były bułki, napój cytrynowo-pomarańczowy, sorbet truskawkowy, surówka wielowarzywna i gulasz. Czyli standardowe menu, które miałam przygotowywać zwykle na prezentacji.
Później degustacja.
No pycha!
I od tamtej pory jestem w nim zakochana.
Nie mogłam się już doczekać mojego służbowego Thermomixa! 
Jak przyszła paczka to cieszyłam się jak dziecko, które cały rok czekało na prezent pod choinką 


I powiem Wam, że mimo, że pracuję z nim już ponad osiem miesięcy, to wciąż mnie pozytywnie zaskakuje.
Firma tworzy fantastyczne kolekcje na platformie Cookidoo, jak na przykład KUCHNIA AZJATYCKA, FIT DESERY, JADALNE PREZENTY. 
A tych kolekcji są setki!
Podczas wyszukiwania dań można używać wielu filtrów, ma przelicznik kalorii na jedną porcję, Thermomix ma też wbudowaną wagę. 
Kocham go za to, że już nie ma monotonii w naszym jadłospisie, że w aplikacji mogę sobie zrobić listę zakupów z wybranych wcześniej przepisów.
Odkrywamy ciągle nowe smaki, jemy domowe pieczywo. 
Przede wszystkim wiem co jem, wszystkie składniki sama dodaje, więc nie ma mowy o żadnej chemii.


Dlatego to wszystko piszę? Dlatego, żeby pokazać jak ważne jest, żeby zobaczyć Thermomix na prezentacji. To, co zobaczysz, czy przeczytasz w internecie, to jest zaledwie garstka informacji. Nie możesz sprawdzić jak się z nim gotuje. Ja już wiem, że jest to czysta przyjemność, moja rodzina je zdrowo, menu jest urozmaicone, a ja szczęśliwa, bo zamiast stać przy garach ten czas mogę poświęcić na inne zajęcia. Nie potrzebuję żadnych książek kucharskich, nie muszę szukać przepisów w internecie i budzić telefon, przewinąć do kolejnego kroku - do dyspozycji mam ponad 3,5 tysiąca przepisów, które widzę na tablecie TM.


Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej na temat Thermomix TM6 daj znać. Chętnie porozmawiam, wyjaśnię, umówię się z Tobą na prezentację online lub na żywo. Bedziesz mieć okazję poznać go TAK NAPRAWDĘ, a nie po omacku w ciemno 
Zadzwoń! 695421234
Prezentacja nie jest niczym z obowiązującym.

Pozdrawiam!


Ev. 
















               


czwartek, 8 sierpnia 2019

Poród naturalny po cięciu cesarskim? Czy jest to możliwe? Czy warto się na to decydować? A jeśli mam wybór, to co lepsze?






Zastanawiacie się czy można urodzić naturalnie po cesarce?
Otóż można. Jeśli lekarz prowadzący ciążę nie powiedział, że są jakiekolwiek przeciwwskazania, to jak najbardziej można. Wystarczą chęci, wsparcie personelu, trochę odwagi i szczęścia. W tym poście przedstawię moje doświadczenia na temat obu porodów.


Wiele kobiet, których pierwsze dziecko przyszło na świat przez cc po prostu boi się bólu podczas sn i tego, czy dadzą radę. 
Pewnie, ja też się bałam. Ale im bliżej byłam mojego drugiego porodu, tym bardziej opuszczał mnie strach, a w jego miejsce pojawiała się ekscytacja, ciekawość i pewien luz.
Ale po kolei...


W listopadzie 2015 na świat przyszedł Antoni przez cesarskie cięcie w Instytucie Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Powód cięcia? Tachykardia u płodu. Prawdopodobnie spowodowana moim wcześniejszym przeziębienie. Lekarze pytali czy jest jakaś infekcja. Uparcie stwierdziłam, że nie, bo przecież taki mały katar to nie infekcja. Brawo ja. Ciąża zakończona cc w 36+6tc. Nie mogłam sobie tego wybaczyć. I chciała napisać o tym post już 3 lata temu. Jakoś nie mogłam. Dopiero teraz, kiedy już to sobie przetrawiłam mogę o tym otwarcie rozmawiać.
W dniu zabiegu byłam spanikowana. Zjechała się moja i Damiana rodzina. Damian jechał do nas z Warszawy.
Przed salą operacyjną była ze mną moja mama.
Lekarze i położna uśmiechnięci.
Czekałam na Damiana z nadzieją, ale niestety koło 12:00 zabrali mnie na cięcie zanim zdążył wejść. Później okazało się, że jak tylko mnie zabrali, to się pojawił.
Dostałam znieczulenie.
Dla mnie, osoby która jest związana z ruchem przez całe życie, brak czucia od pasa w dół było straszne... To, że nie mogłam ruszać stopami już mnie sparaliżowało.
Dodatkowo nie można ruszać też rękoma- w jednej wenflon z kroplówką, a na drugiej mierzą ciśnienie. Generalnie leży się tak jak Jezus wisi na krzyżu.
Mało komfortowo, prawda?
To, żeby było jeszcze zabawniej, nad Tobą wisi lampa, w której jak w lustrze odbija się to, co lekarze z Tobą robią.
Uogólniając - dużo czerwonego. I szarpią tobą jak prosiakiem.
Pewnie, dziecko przychodzi na świat bezboleśnie. Dali mi małego do twarzy na jakieś 10 sekund i zabrali do badania.
Szycie brzucha. Praktykant pyta panią doktor, czy jak będzie kolejne cięcie, to tną w tym samym miejscu, czy w innym.
Dla zainteresowanych- w tym samym.
Po zabiegu nie możesz podnosić głowy, bo będzie silnie boleć. Jak łatwo się domyśleć, nie można też wstać. Poza tym ból na to nie pozwala.
Czyli nie zaopiekujesz się sama swoim dzieckiem. Antek leżał w sali obok i dostawał mleko modyfikowane bez wcześniejszej konsultacji ze mną...
Rodzina została, żeby z nami pobyć, później zajrzała moja przyjaciółka.
W nocy przychodzi położna i mówi mi, że wstajemy.

"Serio? Ona chyba żartuje..."

Tak myślałam. Ale ona nie żartowała. Po 12 godzinach od cc jest pionizacja.
"Fantastycznie..."
Wstałam. Z wielkim bólem. Nie wiem jak dałam radę... Poszłam do łazienki i z powrotem. Do rana dziecka nie zobaczyłam. Dziewczyna z sali powiedziała, że jeśli położne nie zobaczą, że chodzę, to mi dziecka nie przyniosą.
"Jeszcze lepiej..."
O 6:00 poszłam się wykąpać, jak wróciłam łóżeczko z Antkiem już było obok mojego łóżka.
Później już bólu nie pamiętam. Liczył się tylko ON.
Ze szpitala wypuścili nas po 4 dniach.
W domu problemy z wysoką bilirubiną, laktacją, moim fatalnym samopoczuciu fizycznym. Kulminacja tych wszystkich czynników spowodowała depresję poporodową. Wtedy tego nie wiedziałam.
Teraz z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że tak było.
Niestety cięcie łaskawe dla mnie nie było.
Zazdrościłam koleżankom sn, blizna na zewnątrz się pięknie goiła, ale niestety dochodziłam do siebie za długo. Za długo jak dla mnie. Ponad miesiąc męczarni.
Wstanie z łóżka było katorgą.
Po dwóch miesiącach było jako-tako.
Do około pół roku czułam ból.
Brzuch został ze mną chyba też na jakieś pół roku.
Byłam niemal przekonana, że drugi poród będzie musiał również być zakończony cc. Tak wyczytałam w internecie.
Na szczęście później poczytałam znowu i znalazłam informację na temat vbac.
Była dla mnie szansa.



Drugie dziecko udało mi się urodzić naturalnie w Klinice Położnictwa i Perinatologii WUM w Warszawie.
Przynajmy otwarcie - poród naturalny nie jest tak lekki jak cięcie cesarskie. Sam poród wszystko później już dużo lepiej.
O 9:00 badanie i zabrali mnie na salę porodową. Z racji cukrzycy ciążowej na insulinie musiałam mieć wywoływany poród w 39+2tc. To i tak późno. Bo zwykle w takim przypadku lekarze chcą rozwiązywać ciążę w 38 tygodniu ciąży. I pewnie u mnie tak by było, gdybym najpierw w szpitalu nie trafiła na lekarza, który na ten temat ma inną opinię (albo zapomniał, że biorę insulinę), a później w szpitalu, w którym chciałam rodzić były wolne łóżka. Więc trochę się przeciągnęło. Na szczęście w tym czasie nic niepokojącego się nie działo i można było troszkę poczekać.
Na sali porodowej o 10:00 dostałam oxytocyne i znieczulenie, o które już później poprosiłam, bo żadne prysznice nie dawały rady.
Od 10:30 był ze mną Damian. I choć wcześniej żadne z nas nie chciało, żeby był przy porodzie, na wszelki wypadek w dokumentach wypełniłam, że on może być przy mnie. Więc na tej sali (która była raczej przytulnym pokojem z łóżkiem, krzesłem, sprzętem medycznym i łazienką) siedział ze mną podczas kiedy ciągle miałam podłączone KTG, co chwila badanie i wizyty przeróżnych lekarzy. Oxytocyna za bardzo nie chciała na mnie działać, więc on i rodzice, którzy pędzili z Łodzi, przez ponad 5,5 godziny sie wynudzili. Ja za to sobie spałam, a w przerwach od drzemek żartowałem z personelem.
W końcu się zaczęło, zupełnie niespodziewanie i nagle. Poród trwał 15 minut. Mały był z nami tuż przed 17:00. Wybaczcie, że zaoszczędzę wam szczegółów.
Cieszę się, że zdecydowaliśmy się na poród rodzinny. Było mi raźniej. Teraz nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.
Później kangurowanie, na którym mi bardzo zależało.
Na sali poporodowej już samodzielnie chodziłam. Mogłam wszystko w koło siebie i dziecka zrobić bez niczyjej pomocy.
Żadnego dokarmiania mlekiem modyfikowanym bez pytania mnie o zdanie.
Dziecko 24h na dobę ze mną.
Na wszystkich badaniach małego również byliśmy razem.
Bajka.
Brzuszek spadł mi momentalnie.
Karmienie też ok.
Psychika? Jakby nigdy nic. I oczywiście hormony jeszcze szalejące, bo wszytko musi wrócić do trybu sprzed ciąży, ale żadnego smutku czy załamania.





Podsumowując zdecydowanie lepiej czuje się po porodzie naturalnym. Cięcie cesarskie to jednak jest zabieg, operacja. Nie jakieś pitu pitu.
Po sn nie miałam żadnych problemów z poruszaniem się, a całkowicie ból zniknął po 10 dniach. Po miesiącu już nie pamiętam, że byłam e szpitalu. Niestety po cc trwało to o wiele dłużej, bo jakiej 3 miesiące. A jakieś sporadyczne bóle odczuwałam nawet do roku od zabiegu.
Możliwe, że po prostu ja nie najlepiej zniosłam cesarkę. Chociaż zawsze miałam wysoki próg bólu.
Po drugim porodzie jeszcze przez kilka dni myślałam sobie:
"O Boże, ja naprawdę to zrobiłam! Udało mi się!".
Przed pójściem do szpitala wielu znajomych i rodzina pytali czy muszę mieć długą cesarkę, część była wręcz przekonana, że muszę. Może musiałabym, gdyby minęło mniej czasu od pierwszej. Zawsze odpowiadałam, że chciałabym urodzić naturalnie, ale czy się uda to nie wiadomo. Różnie bywa. Dziecko może się źle ułożyć, nie będzie postępu porodu lub wynikną jakieś komplikacje przed lub w trakcie samego porodu. Cieszę się, że żaden lekarz nie przekonywał mnie, że to nie jest dobry pomysł. Nikt nawet słowem nie wspomniał o cesarce, nawet w szpitalu. Czułam się dobrze zaopiekowana. I tak szczerze, poród naturalny jest zupełnie do zniesienia. Ja to wspominam bardzo dobrze.
Oczywiście każdy organizm i każda sytuacja jest inna. Najgorzej chyba jest zacząć rodzic naturalnie, męczyć się przez wiele godzin, a i tak trzeba zrobić cięcie. 

Też się tego obawiałam, ale na szczęście się udało.
Jeśli macie jakiekolwiek pytania chętnie na nie odpowiem :)




Ev.

wtorek, 11 czerwca 2019

Mówią, że każda ciąża jest inna. Ale jak to jest naprawdę?


Nie raz obiło mi się o uszy, że „każda ciąża jest inna”.
Myślę sobie: „No tak, każda kobieta reaguje inaczej”.
Jednak dopiero teraz, kiedy jestem w drugiej ciąży zdaję sobie sprawę, że to nie każda kobieta znosi inaczej ciążę, tylko dosłownie co ciąża to inaczej. Nawet dla tego samego organizmu.
Kiedy nosiłam w brzuchu Antka, prawie wszystko było inne, niż obecnie.



Chcecie przykłady?
Proszę bardzo.



Cukrzyca ciążowa
W drugiej ciąży zdiagnozowana od samego początku.
Z Antkiem nie było nawet o tym mowy! Bez przerwy słodkie śniadania, dużo smażonego i spełnianie zachcianek. Było pięknie. Ale... Co się z tym wiąże?


Waga!
W związku z tym, że jak nosiłam Antka jadłam wszystko, na co tylko naszła mnie akurat ochota (czyli byłam małym śmietnikiem). Moja waga wrosła znacznie bardziej, niż teraz. A dokładnie? Antka urodziłam w 36tc+6dni i ważyłam...17kg więcej, niż przed ciążą! W dniu dzisiejszym jestem w 36tc+1dzień i waga wzrosła o 8,5kg. To jest duża różnica! Połowa! O połowę mniej przytyłam dzięki diecie cukrzycowej!


Puchnięcie kostek
Wcześnie bardzo mi puchły, teraz - minimalnie. Może i ma to związek z ogólnym tyciem, ale wydaje mi się, że tu raczej chodzi o ucisk macicy na żyły oprowadzające krew z powrotem do serca.


Hormony tarczycy
Pierwsza ciąża – super. Teraz niestety codziennie rano przed śniadaniem muszę połknąć tabletkę.


Wahania nastrojów
Nie wiem czy ma to związek z rozregulowaną tarczycą z punktu wyżej, ale serio... Hormony tak mi buzują, że nie da się tego opisać :D Pierwszy trymestr – masakra. Ciągły płacz i kłótnie. Teraz jest lepiej, ale i tak nie super. Podziwiam Damiana, bo widzę jak czasem chciałby mi się odgryźć, ale się hamuje <3


Ogólne samopoczucie
Pierwsza ciąża niemal bezobjawowo od samego początku do prawie końca. Teraz – bóle brzucha od samego początku. Na szczęście magnez pomaga i jest ok.


Praca i aktywność
Cztery lata temu byłam zmuszona niestety już od trzeciego miesiąca ciąży siedzieć w domu – wszystko wysprzątane, ugotowane i uprane. Nie było nic do roboty w mieszkaniu. Dla mnie masakra! Nosiło mnie strasznie.
Aktualnie z końcem szóstego miesiąca poszłam na zwolnienie lekarskie, głównie dlatego, że ciężko mi było rano prowadzać Antka do przedszkola i gnać na metro. Pewnie pracowałabym dłużej, gdybym miała lżejszą drogę do pracy. Za to zajęcia taneczne prowadzę do tej pory i dają mi wiele frajdy. Mam odskocznię od domu, w którym bym chyba inaczej zwariowała.


Wygląd brzucha
Antek był ułożony raczej wyżej, teraz brzuch mam niżej, a przynajmniej tak mi się wydaje.


Zgaga
Z pierwszym dzieckiem doskwierała mi znacznie bardziej. Męczyłam się strasznie, nie mogłam jeść, nie mogłam spać i nic nie pomagało. Ani leki, ani migdały.
Możliwe, że dlatego, że ten brzuch był wyżej niż teraz.


Sen
Taaaaaak, ze starszym Młodym spałam w dzień, natomiast noce były koszmarne. Nie mogłam spać, męczyłam mnie ciągle bezsenność. Z młodszym rzadko zdarza mi się drzemka w ciągu dnia, a noce wyglądają o wiele lepiej. Czasem tylko zdarza się przy wschodzie nie spać około godziny.


Tych różnic, jak widać, jest sporo. Dopiero jak do tego usiadłam i zaczęłam się nad nimi zastanawiać zdałam sobie sprawę z części z nich.
Tak generalnie z Antkiem na początku była sielanka, pod koniec niestety na KTG była tachykardia u Młodego i trzeba było robić cięcie cesarskie. W drugiej ciąży na początku było mi bardzo ciężko pod wieloma względami, teraz jestem już w 9 miesiącu i jest nieźle. Miejmy nadzieję, że zakończenie będzie lekkie ;)





Wish me luck!