sobota, 18 lutego 2017

Okrągła rocznica.


Dostałam wczoraj telefon on mojego byłego partnera tanecznego - Adama. Nie powiem, zdziwiłam się, bo odzywa się tylko na wyjątkowe okazje ;)

A: Wiesz, który dzisiaj jest?
E: .... Nooo... Siedemnasty lutego...
A: I dokładnie dziesięć lat temu (...)
Nie musiał kończyć.

Pospieszył się o jeden dzień, ale to nie ma znaczenia.
Dokładnie 10 lat temu przeżyłam na tamte czasy najpiękniejszy dzień w moim życiu.
Mistrzostwa Polski.
Gliwice 2007.
Cały dzień tańczenia. Z przerwą na obiad.

Najpierw 1/16, później ćwierćfinał.
Wielkie zdziwienie, kiedy dowiedzieliśmy się, że weszliśmy do półfinału. Niedowierzanie, kiedy okazało się, że wytańczyliśmy finał.
To było wspaniałe - finał Mistrzostw Polski. Pokonaliśmy około pięćdziesięciu par.
Jesteśmy w najlepszej szóstce.

To co działo się później przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.
Pierwsze były tańce standardowe. Po walcu angielskim usłyszeliśmy noty, które dawały nam coś koło trzeciego miejsca. 
Euforia. 
Z każdym kolejnym tańcem było podobnie. 




Myślimy sobie - Ok, standard (tańce standardowe) jest naszą mocniejszą stroną, z łaciną (tańce latynoamerykańskie) jest już gorzej, dostaniemy same szóste miejsca, ale w najgorszym wypadku skończymy na piątym miejscu. 
Dla pary, która do tej pory jeździła głównie na turnieje klasowe jest to rewelacyjny wynik.
Po pierwszym tańcu latynoamerykańskim - sambie, okazało się, że nie oceniają nas na szóste a na jakieś czwarte miejsce.


Koniec końców wytańczyliśmy cztery rundy - dokładnie CZTERDZIEŚCI tańców.
Wspomnę tylko, że dzień wcześniej byliśmy na mojej studniówce.

Byliśmy przekonani, że skończymy na czwartym miejscu. 
Udało się! 
Jest podium! 
Trzecie miejsce!!!



To był wspaniały czas.

Adam, dziękuję za te wszystkie dni na sali treningowej, za poty, kłótnie, znoszenie moich humorów i Twoją cierpliwość. Za wszystko co przeszliśmy razem.
I dziękuję za wczorajszy telefon. 
Wywołał długotrwałego banana na mojej twarz. 
W pewnym momencie łzy napłynęły do oczu.

Dziękuję również naszym trenerom - Bogumile i Ryszardowi Drobińskim, którzy włożyli mnóstwo pracy w to, żeby z nas wyciągnąć jak najwięcej, za poświęcony czas i za rady, które do tej pory sprawdzają się w codziennym życiu.

I oczywiście wielkie podziękowania dla moich rodziców - gdyby nie oni nie było by nic ;)
Ciężko pracowali, żebym mogła trenować. Lekcje indywidualne, stroje, wyjazdy na turnieje - to nie są tanie rzeczy. Mama jeździła ze mną dwadzieścia parę kilometrów do Łodzi, po to, żeby godzinami siedzieć pod salą i czekać, aż skończymy. LOVE.


Taka ze mnie sentymentalna babka ;)


Ev.

8 komentarzy:

Unknown pisze...

Łaaaał. Ale super! To wspomnienie na całe życie!

Unknown pisze...

Piękny sukces i dziś wciąż ogromny powód do dumy i wielkie wspomnienie :)) gratuluję!

Radosna Chata pisze...

Gratuluję ogromnie! :)
Dawno, dawno temu...w zasadzie to chyba w inny życiu...kochałam taniec towarzyski <3 Choć nie zaszłam aż tak daleko jak Ty...to miłość pozostała :)

Magda M blog pisze...

Wow <3 zawsze oglądając tańce wyobrażałam sobie bajkowy świat. Chciałam wyglądać i poruszać się tak jak one - tancerki. Niestety do dziś pozostają moimi niedoścignionymi ideałami, bo taneczne ze mnie beztalencie ;) Gratuluję umiejętności i zazdroszczę takich przeżyć :)

on my way - ewelina lipińska pisze...

Oj tak, nie zapomnę tego do końca życia :)

on my way - ewelina lipińska pisze...

Dziękuję, kosztowało to dużo pracy :)

on my way - ewelina lipińska pisze...

Zawsze można znowu spróbować ;) zachęcam, fajna sprawa, potańczyć, pośmiać się. Tak po prostu, dla zabawy :)

on my way - ewelina lipińska pisze...

Magda! Spróbuj, nie mówię, że jakoś zawodowo, ale na zajęci dla amatorów w jakiejś szkole tańca? Namawiam, bo widzę jak moi kursanci się świetnie bawią na moich zajęciach :)

Prześlij komentarz